DZIEWULE 1441
 
Osoby posiadające stare fotografie, dokumenty lub inne pamiątki związane z historią wsi Dziewule serdecznie zapraszam do współpracy - A.B.
W czasie okupacji hitlerowskiej: Sprawiedliwi ... | Zaszczuci |
Zaszczuci


Główne trasy kolejowe, którymi transportowano Żydów do Treblinki w okresie: sierpień 1942 – styczeń 1943 r.[1] Jak widać przez Dziewule przechodziły transporty z kierunków Białej Podlaskiej, Lublina, Kielc, Radomia, Łukowa, Otwocka.

 

Wspomnienie Heleny Dobrowolskiej z Dziewul:

Za okupacji miałam kilkanaście lat. Mieszkaliśmy pod lasem "Na Dalekich". To był otwarty teren, za którym ciągnęły się lasy. Pomiędzy dzisiejszą stacją kolejową a rzeką Zbuczynką była nastawnia torów. Tu wszystkie pociągi, w tym transporty z Żydami, zwalniały. To była dobra okazja do ucieczki. Wielu Żydów wyskakiwało i rozbiegało się po okolicy. Któregoś dnia zaszłam do kopca po kartofle, patrzę a tam ukrywa się kilku Żydów.

Obraz tej tragedii, jaka rozgrywała się niejednokrotnie na stacji w Dziewulach, kiedy to Niemcy strzelali do Żydów uciekających z transportu był zatrważający. Po jednym z takich "polowań" zobaczyłam w pobliżu stacji zabitą Żydówkę, obok której siedziało małe dziecko, może cztero-pięcioletnie. Jeden z ludzi sprzątających trupy z peronu owinął temu dziecku nogi onucą i kazał uciekać. Ale ono usiadło obok swojej matki i dalej płakało. Nic w tej sytuacji nie można było zrobić, bo z drugiej strony peronu stali Niemcy. Jeszcze dziś, gdy po tylu latach, przypominam sobie tę sytuację, oczy zachodzą mi łzami.

Wspomnień Heleny Dobrowolskiej wysłuchał Wiesław Koziestański


Wanda Grodzicka udzieliła pomocy Żydówce, która uciekła z transportu kolejowego. Podpierając się kijem dotarła ona do Zagrobla (od strony kolei), gdzie były pierwsze zabudowania. Wanda wpuściła ją do domu, opatrzyła i nakarmiła. W tym czasie w domu zjawiła się jakaś warszawska handlarka. (Warszawiacy w czasie okupacji często przyjeżdżali do Dziewul „za rąbanką”). Powiedziała do gospodyni, że to chyba Żydówka. Wanda jej odpowiedziała: „Ty jesteś taką samą Żydówką jak i ona”. Po tym zajściu Żydówka została dyskretnie wyprowadzona w stronę Łęcznowoli. Gdzieś tam pomiędzy Siepietnikiem a Łęcznawolą podobno ukrywała się też jakaś inna żydowska rodzina.

Historię Wandy Grodzickiej opowiedział Wiesław Koziestański


Elżbieta Orzyłowska-Łęczycka, Pod jednym niebem urodzeni - Rzecz o wsi Radomyśl, Siedlce 2010:

s. 104
„W tym czasie (około roku 1942) każdej niemal nocy zaglądali do obejść mieszkańców radomyskich kolonii przerażeni, zaszczuci Żydzi. Marian Tchórzewski – ur. 1928 opowiadał, że pewnej listopadowej nocy przyszło do jego domu dwoje ludzi: zupełnie naga, trzęsąca się z zimna dziewczyna i w resztkach ubrania jej brat. Prosili o ubranie. Matka nie miała jej co dać, bo już kilka razy wspierała inne kobiety. Dała jakiś worek i nieszczęśnicy ruszyli w ciemną, zimną noc, na spotkanie śmierci.”


Krzysztof Czubaszek, Żydzi Łukowa i okolic, Warszawa 2008:

s. 169
„Niektórzy Żydzi, mimo beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdowali, podejmowali desperackie kroki w obronie własnego życia. W drodze do obozu śmierci wielu próbowało ratować się ucieczką, wyskakując z biegnącego pociągu”.
(…)
„8 listopada (1942 r.) Finkelsztejn po raz kolejny został wysłany do Treblinki. Wraz z innymi Żydami wyskoczył z wagonu koło Krynki. Wiele osób połamało sobie nogi, dużo było rannych. Finkelsztejn stracił przytomność, a gdy ją odzyskał, zaczął iść wzdłuż torów. Został schwytany przez bandę składającą się z trzydziestu chłopów w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat, uzbrojonych w pałki i żelazne pręty. Urządzili oni polowanie na Żydów, którzy wyskoczyli z transportów. Wielu pobili, w tym śmiertelnie, okradli z ubrań i butów. Pozostałych przekazali policji.”

s. 171
„Ucieczkę z wagonu w pobliżu Łukowa przeżył natomiast Elias Magid, deportowany z Międzyrzeca:”
Załadowano nas do wagonów po 200 osób. Jeśli nie mogli się pomieścić, pchali kolbami. Dzieci i starców zabijano na miejscu. Rannych wrzucano do wagonów. Wagonów było 52, wysypane były chlorem i wapnem. Drzwi zamknięte. Stałem przy oknie. Już po krótkim czasie było 50 uduszonych. Ludzie wariowali, zabijali się nawzajem. W Łukowie dowiedziałem się od kolejarza przez okienko, że jedziemy do Treblinki. Postanowiłem z jeszcze jednym mężczyzną uciec. On wyskoczył pierwszy przez okno, ja drugi. Ukraińcy, którzy z automatami pilnowali nas na dachach wagonów, otworzyli ogień. Mój towarzysz został zabity, mnie udało się zbiec. Więcej ludzi wyskakiwało z pociągu, wielu uczyniło to w celach samobójczych, woleli taką śmierć jak w Treblince (…)

s. 184-5
„Prześladowców Żydów nie brakowało także wśród Polaków. Stwierdzenie takie uważane jest przez wielu za obrazoburcze i szkalujące dobre imię narodu, który szczyci się największą liczbą drzewek pamięci w jerozolimskim Instytucie Jad wa-Szem, symbolizujących tych, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów. Alergicznie na takie hasło reagują ci, którzy traktują naród jako monolit. A przecież w każdej społeczności znajdują się zarówno bohaterowie jak i ludzie upadli. Uświadomienie sobie obecności tych ostatnich nie wyklucza dumy z istnienia tych pierwszych.”

s. 188
„W Trzebieszowie, w poniedziałek [26 października (1942 r.)], miejscowi chłopi wartujący w nocy – jako straż obywatelska – chroniąc wieś przed napadami bandyckimi, dostali rozkaz wyłapania wszystkich Żydów w Trzebieszowie i odstawienia ich do Łukowa. Otoczono całą wieś i zaczęło się polowanie. Wywlekano zewsząd Żydów, łapano ich na polach, łąkach. Zaprowadzono ich następnie przed szkołę, gdzie czasowo mieści się urząd gminny i tu trzymano ich przez całą noc. To, czego nie zdążyli rozgrabić z mienia żydowskiego, też zwieziono przed budynek szkoły. W oczach Żydów rabowano i palono ich meble, sprzęty. Wyznaczone przez gminy podwody odwiozły Żydów do Łukowa. Za każdą z tych podwód musieli nieszczęśni pasażerowie oczywiście sami zapłacić (...) po 80 zł.”

s. 189-90
„Z poprzedniego transportu, z pociągu radzyńskiego wyskoczyła Żydówka. Poszła do wsi, nikt nie chciał nic dać, nikt do obejścia nie wpuścił. Zrezygnowana, głodna i zziębnięta postanowiła wrócić do łukowskiego getta. Jechał chłop, przemocą wsiadła na furę, gdy jednak wyjechał z lasu, to Żydówkę batem przepędził z fury. Ta Żydówka pcha się na moją furę, co było robić? Spędziłem ją – opowiadał gospodarz w spółdzielni”.

s. 251-2
„Estera Borensztejn urodziła się 15 grudnia 1932 r. w Sobolewie. W zimie 1942/1943 r. została wraz z matką i dwoma młodszymi braćmi (ojciec zmarł w 1942 r.) deportowana z miejscowego getta, najprawdopodobniej do Treblinki. W drodze do obozu zagłady jeden z jej braci został zaduszony, a matka wyskoczyła z pociągu. Estera również uciekła, ale nie odnalazła matki. Tułała się w okolicach Łukowa. Jeden z gospodarzy, którego spotkała na swej drodze, poradził jej, by przemieszczała się sama, gdyż w grupie trudniej się ukryć. Dał jej chleba, parę złotych i przykazał, żeby nikomu nie przyznawała się, że jest Żydówką, tylko mówiła, że jest polską sierotą. Szła więc od wsi do wsi, wstępowała do domów, by się ogrzać i coś zjeść.”

O nocleg trzeba było zawsze iść do sołtysa, który dawał kartkę do jednego z gospodarzy. Jeden gospodarz długo pytał, aż poznał, że jestem Żydówką i poszedł z pretensją do sołtysa, kogo mu posłał na noc. Sołtys powiedział, żeby mnie odwiózł na posterunek. Była noc, mróz, zawierucha, chłop zaprzągł konia, posadził mnie przed sobą, żebym mu nie uciekła, i zawiózł na posterunek. Prosiłam, płakałam, wiedziałam dobrze, że jadę na śmierć. W końcu dał się uprosić, żeby nie powiedział, kim ja jestem. Posterunek był już zamknięty, to mnie zawiózł do policjanta do domu. Tam mnie badali, badali, ale się nie przyznawałam. Kazali mi mówić pacierz, a ja nie umiałam. Powiedziałam, że sieroty nikt pacierza nie nauczył. Policjant mnie zaprowadził na nocleg do sołtysa. Całą noc nie spałam, myślałam, że to już moja ostatnia noc. Nazajutrz było na posterunku wielu Żydów, których złapali. Policjanci zabierali im wszystko i wyprowadzali na rozstrzał. Potem mnie badali, badali i w końcu poznali, że jestem Żydówką. Puścili mnie jednak i jeszcze nauczyli, jak się mam przeżegnać, że jak wejdę do czyjejś chaty, to żebym nie powiedziała „dzień dobry”, tylko „Pochwalony Jezus Chrystus”. Odeszłam i czułam się jak nowo narodzona.

 

_____________________________________________________________

 

 

powrót

Andrzej Boczek
boczeka@wp.pl

Copyright ©