DZIEWULE 1441
 
Osoby posiadające stare fotografie, dokumenty lub inne pamiątki związane z historią wsi Dziewule serdecznie zapraszam do współpracy - A.B.
Krzysztof Pawlak - Historia Rodziny Prochenków: Wstęp | I-III | IV-VI | VII-IX | X-XII | XIII-XV | XVI-XVIII | XIX-XX

X.

W 1946 Bronek wyszabrował w końcu potrzebne artykuły i narzędzia i jego elektryczny młyn mógł ruszyć pełną parą. Jego namiętny związek z drugą żoną, zalegalizowany w 1948, a także mnożące się plotki, stanowiły dla panien Prochenkówien zagrożenie. Nie zostało ich dużo. Dwie starsze córki szybko odeszły z domu. Teresa, by uczyć się zawodu i uciec od poniżającej funkcji matkowania najmłodszej. Druga, Irena, wyjechała do Siedlec, by tam uczyć się w prywatnym gimnazjum. Najmłodsza, Barbara, musiała czekać jeszcze kilka lat zanim podążyła ich śladem.

Była to jednak sytuacja wielce niepewna. Wszystko zależało od "wydajności młyna", którego dochodem ojciec opłacał nauki swych córek. Jak się okazało później był to dochód wielce niepewny. Tak czy owak, trzy siostry po powtórnym ożenku ich ojca, nie widziały już dla siebie miejsca w domu przy młynie.

Tuż po Bożym Narodzeniu 1947 umarł cicho, cicho żyjący życiem, z miłością wspominany przez trzy Prochenkówny ich dziadek Józef - ostatnia podpora w ich losie. Starzec z drewnianego młyna, zakochany w wiatraku, opuszczony przez żonę kilka lat wcześniej, małomówny i łagodny, odszedł bezgłośnie i niewidocznie, do dzisiaj leżący na cmentarzu z dala od swoich - jak to garbus. Może jeszcze uda mi się odnaleźć jakiekolwiek zdjęcie mego pradziada, tego, komu zawdzięczam fakt, że piszę tę opowieść.

Pozostała po nim chata tuż obok kuzyna Leopolda. Z nagła opustoszała, stała się prezentem ślubnym Teresy. By ją dostać szybko postarała się o argument nie do zbicia. Zaszła w ciążę, jak jej matka i prababka. Dziecko to jednak zmarło po urodzeniu. Śladem po nim zostało tylko imię nadane potem pierwszej córce. Jej wybrankiem został przystojniak i elegant, że się patrzy, Janek Wyrębek - Brad Pitt tamtych czasów - zawsze w wyczyszczonych butach, chwat z lubością jeżdżący konno na oklep. Życie wkrótce rozwiało marzenia 19-letniej dziewczyny.


Na furmance Janek i Teresa Wyrębkowie

W pierwszych powojennych latach młyn mego dziadka prosperował, z wolna spychając wiatrak Marczuków na margines. Swe przetrwanie przez dalsze 10 lat zawdzięczał wiatrak historii. W roku 1950 do Dziewul zawitał inspektor podatkowy i obarczył Bronka niesłychanym domiarem. Dziadek stał się z nagła kułakiem. I jak inni wolni przedsiębiorcy tamtego czasu, zamknął był swój młyn. Dla drugiej z córek oznaczało to jednak konieczność rozstania się ze szkołą, a i chaty dla niej też nie było. Nauki jednak starczyło na tyle, że została nauczycielką walczącą z analfabetyzmem. Przez pewien czas uczyła w Radomyśli, a potem 2 lata w Krzesku, mieszkając z resztą w szkole. Żyjący ludzie myślą tak, by unikać przypadków. Wolą widzieć i wierzyć w przeznaczenie. 2 lata w Krzesku to pobyt w miejscu, skąd wywodzą się Pawlakowie. Znak, traf?

Bronek stanął przed dylematem z czego utrzymywać swą rodzinę, a córka, w jaki sposób nie wracać do Dziewul. Tymczasem niedaleko od Bronka III, mego dziadka, w miejscu po dworze dziewulskim żył jeszcze Bronek I, a właściwie II, ojciec Bolka. Mieszkał w chacie wybudowanej w 1883 dla Jana protoplasty, z żoną i siostrą Kazimierą, ostatnią z bezpośrednich potomków Jana. Urodzona ze zwichniętym stawem biodrowym przez całe życie kulała i jak to bywa w takiej sytuacji, nie znalazła nigdy nikogo na męża. Zmarła samotnie w roku 1958 jako ostatni dziewulski przedstawiciel Prochenków związanych z Bolkiem. Tymczasem Bronek, naprawdę II, a uchodzący za I, ojciec Bolka, umarł w 1955. Dane na jego grobie nie pokrywają się z prawdą. Dane w księgach metrykalnych także nie. W rodzinie wiedziano, choć nie rozgłaszano faktu, że prototyp Bronka II, Bronek I, urodził się 4 lata wcześniej, ale umarł dzieckiem będąc. Faktu tego nie zgłoszono w parafii, a następny narodzony syn dostał to samo imię. W ten to sposób ojcu Bolka przybyło 4 lata. Aż do jego śmierci Bolek i Izabela-Anna przyjeżdżali do Dziewul pomagać w uprawie ziemi. Lecz naprawdę życie ich toczyło się już od dawna z dala od Dziewul.

XI.

XII. Exodus

Udział Prochenków Janowych w II wojnie odbijać się zaczął czkawką, gdy tylko przestały grzmieć armaty. Losy poszczególnych przedstawicieli tej rodziny zaczęły natychmiast wywierać wpływ na ich życie.

Nikt do końca nie wie do dzisiaj jak i gdzie walczył w powstaniu Henryk, o ile walczył. Przybył do Warszawy w 1935 może 1936 roku. Nie był pierwszym Prochenką z Dziewul, który szukał tam swego miejsca na ziemi. Przed nim i to dużo wcześniej osiadł był w stolicy i zamieszkał na Pradze przy ulicy Kawęczyńskiej Władysław, przedstawiciel gałęzi Stanisława (patrz wykresy genealogiczne).

Bolek i jego rodzeństwo, a także Wacław, syn Władysława, pierwszy urodzony w Warszawie Prochenka z Dziewul, byli dla siebie stryjecznymi wnukami. Zresztą losy Wacława, urodzonego w roku 1916, oficera Wojska Polskiego, uczestnika kampanii wrześniowej, jeńca oflagu, żołnierza armii Andersa, to oddzielna historia, - podobnie jak i jej nieszczęsnej siostry Lodzi, która zginęła pod gruzami zbombardowanej warszawskiej kamienicy. Czas jednak wrócić do Henryka.

Nie wie się co kierowało nim, gdy wyjeżdżał do Warszawy. Miał już 25 lat. Mówi się wtedy, że to pogoń za pracą. Śmiem wątpić. W każdym razie Henryk zamieszkał w mieszkanku, a może tylko pokoju, przy ulicy Górnośląskiej i stał się wziętym kelnerem w restauracji Ziemiańska, czyli ho, ho...all exclusive. Nie minęły nawet 2 lata i Henryk zaczął reklamować stolicę swemu rodzeństwu. Wkrótce spora ich grupka pojawiła się tam po nauki, jak się wtedy mówiło. Nie sądzę, by z tych nauk coś wyszło, skoro zaraz potem pojawili się Niemcy.

Henryk szczególnie blisko związał się z Julkiem, blisko aż po grób. We wrześniu 1944, gdzieś pod Warszawą wpadli obaj w łapankę. Henryk zdołał przekonać Julka, by połknął kenkartę, czym, jak później się okazało, uratował Julkowi życie. Niestety nie uratował swego. Obaj bracia zostali wywiezieni do Oświęcimia. Dostali kolejne numery obozowe: 195939 starszy i 195940 młodszy. 15 stycznia 1945 obu ich ewakuowano z Oświęcimia, zmuszając z resztą więźniów do przemierzenia pieszo drogi do Mauthausen, zimą przez góry. Przeszli ją obok siebie. To nadwyrężyło zdrowie Henryka. Po przybyciu do Mauthausen dokonano selekcji. Julek dzięki fałszywym danym jako 16-latek został w obozie głównym. Henryk został odtransportowany do Gusen do ciężkich robót. Tam wycieńczony, schorowany, zmuzułmaniał i na kilka dni przed wyzwoleniem, które miało miejsce 5 maja, został nagi pozostawiony w obozowej latrynie i tam zakończył życie. Informacje o tym przekazali Julkowi znajomi, ponieważ tuż po wyzwoleniu chciał brata odnaleźć. Jako jedyny poznał prawdę o śmierci brata.

Informacja o losach Henryka Prochenki otrzymana z KL Auschwitz

Julek przez pewien czas miał dylemat. Otwierała się przed nim droga pozostania na emigracji, ale chciał też przekazać prawdę o śmierci Henryka rodzinie. Ponadto zostawił w Warszawie interesującą dziewczynę. Więc, koniec końców, zdecydował się wracać do kraju. Żałował potem tej decyzji, marzył o opuszczeniu Polski. To marzenie zrealizował dopiero za niego syn Mirek emigrując z żoną i wnukiem Julka przez Grecję do Kanady.

W tym czasie, w kraju, Bolek przechodził przez swą drogę przez mękę.

Latem 1945 dotarła do niego wieść, że będący w Warszawie pułkownik „Radosław” coś planuje. Tak się składało, że znał go jeszcze sprzed wojny, a także, co oczywiste, z czasów okupacji. Urodzony wojskowy i dowódca nie mógł zapewne cieszyć się pracą gajowego, a „Radosław” po opuszczeniu Rakowieckiej chciał rozwiązać problem tysięcy żołnierzy AK, niewiedzących co robić w zaistniałej zaraz po wyzwoleniu sytuacji. Żołnierze potrzebowali drogowskazu i dowódców. I tak oto Bolek spotkał się z pułkownikiem i 20 września uzyskał pełnomocnictwo do akcji ujawniania się żołnierzy AK obwodu siedleckiego. I tak jak było to w 1939, tak i teraz w 1945 ujawniły się wszystkie talenty organizacyjne kapitana. Charyzma dowódcy zdecydowała o tym, że po kilku miesiącach proces ujawniania się zakończył. Należało coś począć z życiem, powrócić do cywila, co w przypadku Bolka i jego żony łatwe nie było. Obydwoje świetnie wiedzieli do czego są zdolni NKWD-owcy. W czasie okupacji miał do czynienia z regularnie zrzucanymi skoczkami sowieckimi i chociaż na terenie jego ośrodka partyzantki komunistycznej nie było, to infiltracja miała miejsce. W wiele lat później kłopotliwa sprawa rozstrzelania sowieckiego skoczka sprawiła mu niemały kłopot; przez jakiś czas był obiektem zainteresowania SB.

Małżeństwo postanowiło wyjechać, jak wielu innych w tym czasie, na Ziemie Zachodnie. Lecz zanim podążymy ich śladem, przyjrzymy się miłości tych dwojga.

Bolek poznał swą Jankę przed wojną w Białej Podlaskiej. Stacjonował tam w garnizonie, ponieważ był oddelegowany do organizowania zapasowego pułku piechoty. Janka natomiast, córka szanowanego organisty kościelnego w Wisznicach uczęszczała w Białej do liceum żeńskiego. Cóż, przystojnym oficerom, mówi się, że zawsze łatwiej przychodzi z kobietami być, a z dziewczętami tym bardziej. W każdym razie para przypadła sobie do gustu i tego nie ukrywała. Co myśleli rodzice Janki? Czy przed wojną można było mieć poważne wątpliwości, gdy oficer jest zainteresowany córką? Nawet jeśli, to tylko te związane z tym, co i dzisiaj przyprawia rodziców o niepokój – czy oby nie jest za młoda? Niepokojom tym, o ile były, nie było dane dojrzeć. Młody oficer poszedł na wojnę i już to tylko stanowiło znak zapytania. Wszystko jednak potoczyło się po myśli dwojga młodych. W 1941 roku widzimy ich biorących ślub w Wisznicach, ślub skrywany, bo pan młody był już poszukiwany przez gestapo. Równocześnie brały ślub dwie siostry Włodarczykówny. A zaraz potem „Lot-Zdanowski” wraca na swój teren, a „Jaśmina” zostaje w Wisznicach, gdzie aż do swego aresztowania była kierowniczką Urzędu Pocztowego. Kiedy została zaprzysiężona na żołnierza AK nie wiadomo. W tym to czasie podjęła się „ciotka” Janka zadania przerejestrowywania paczek idących na front wschodni w taki sposób, by trafiały do jenieckich oflagów i stalagów w Niemczech. To w roku 1943 stało się powodem jej aresztowania, a także całej jej rodziny. Przebywała przez miesiąc w więzieniu gestapo w Białej Podlaskiej. Potem postanowiono wysłać ją do więzienia na Zamku w Lublinie. W dniu 3 lutego 1944 dowodzony osobiście przez Bolka oddział AK „Rysia” udaną akcją odbił z transportu „Jaśminę” na stacji kolejowej w Łukowie. Do końca wojny „Jaśmina” ukrywała się we dworze w Krzymoszach.

Na przełomie 1945 i 1946 roku państwo Prochenkowie zawitali na kilka tygodni do Gdańska, a potem do Wrocławia, w poszukiwaniu dla siebie miejsca. Były to jednak miasta okupowane, pozostałych w nich obywateli niemieckich grabiono, prześladowano, kobiety gwałcono. Było to trudne do zniesienia i Prochenkowie zmuszeni byli zawracać. Osiedlenie się w Warszawie było finałem tych podróży. W Warszawie znaleźli swoje miejsce wśród kuzynów Prochenków na Pradze. W niej to urodziło się dwoje ich dzieci i w niej to obydwoje umarli.

 

Krzysztof Pawlak

 

powrót

Andrzej Boczek
boczeka@wp.pl

Copyright ©