DZIEWULE 1441
 
Osoby posiadające stare fotografie, dokumenty lub inne pamiątki związane z historią wsi Dziewule serdecznie zapraszam do współpracy - A.B.
Krzysztof Pawlak - Historia Rodziny Prochenków: Wstęp | I-III | IV-VI | VII-IX | X-XII | XIII-XV | XVI-XVIII | XIX-XX

VII.

Gdy dla jednych wojna była zawodem, może przygodą, czy obowiązkiem, dla drugich ciemną nocą. Bronek I został sam na gospodarce. Towarzyszył mu tylko najmłodszy syn, jedyny który z racji wieku oszczędzany był w przystępie do AK. Bronkowe dzieci wysłane do Warszawy po naukę pozostały tam wiążąc z nią swe losy. Henryk, Julian, Helena i Anna, znana w Dziewulach pod imieniem Izabela, byli, bo kto wtedy nie był za tych lat młodzieńczych, w konspiracji. Bolek szefował obwodem AK składającym się z kilku przedwojennych gmin. Kazimierz, świeży żonkoś dziewulskiej piękności Marianny, osiadł w sąsiedniej Radomyśli śledząc działania niemieckiej stacji materiałowej i ojcując ledwo narodzonemu Henrykowi. I w końcu Piotr, ledwo młodzieniec rozczarowany tym, że jako jedyny nie miał walczyć, ale przejąć schedę po Prochenkach Bronkowych.

Młyn służył w tym czasie, obok miejsca lokalizacji radiostacji, jako spichrz zaopatrujący Niemców w alkohol, taką małą bimbrownię, także miejsce zaopatrywania Żydów ukrywających się w Dziewulach. I oto niezwłocznie po pojmaniu miano ich rozstrzelać tam, gdzie dziś cmentarz. Ale jak to było w zwyczaju, pod skarpą, obok lasu, gdzie w czasie wakacji chodziliśmy skakać w piasek, miano rozstrzelać i moich Prochenków, Bronka dziadka, jego ojca Józefa i trzy córki. Pozostałych Prochenków, akurat przebywającego w Dziewulach Juliana, miano aresztować. A jednak wszyscy przeżyli! Państwa Ciećwierzów rozstrzelano. W Dziewulach nie ma po nich nawet śladu, pamiątki. A Julek? Julek został uratowany od aresztowania przez swego brata Bolka, przebywającego akurat w radiostacji incognito. Znał on był język niemiecki (skąd nie sposób dociec) i wyperswadował żandarmom ten zamiar tłumacząc im, że jest on nieletni. Uwierzyli, bo Julek był wątły, anemiczny, bez zarostu i wyglądał na dopiero dojrzewającego młodzieńca. Udało się odmładzając go o 9 lat. Gdy w kilka lat później był rejestrowany po przybyciu do KL Ausschwitz posługiwał się sfałszowaną metryką (prawidłowa data dzienna i miesięczna, fałszywa roczna). Dostał numer obozowy 195940, jego brat Henryk, z którym był aresztowany w Warszawie po Powstaniu Warszawskim, 195939. Obaj potem byli ewakuowani do KL Mauthausen. Tam, 15 stycznia 1945 roku, Henryk, najstarszy z braci zginął. Julek przeżył.

Co się stało z Piotrem? Zdaje się, że w zimie 1943 został zastrzelony z wyroku Sądu Państwa Podziemnego zaraz obok swego domu, tuż przy kapliczce. Zastrzelony i natychmiast tamże pochowany. W nocy jego ojciec i mój dziad wykopali ciało, doliczyli się 4 kul, umyli, ubrali i powieźli do Zbuczyna. Tam proboszcz odprawił egzekwie i pozwolił je pogrzebać "gdzieś pod murem bez usypywania mogiły". Ostatni, który znał miejsce pochowania, to mój dziad, ale nigdy tego nie zdradził. Bolek też miejsca nie znał, albo jeśli znał to też nikomu nie powiedział. Pozostał tylko żal w rodzinie, pretensja jedynego ocalałego brata wobec Bolka, że nie zapobiegł tej rodzinnej tragedii. Bolek z pewnością znał uzasadnienie wyroku, ale tajemnicę zabrał do grobu.

Córki Bronka III, moja matka i me ciotki, nie mówiły za dużo o tym wydarzeniu, gdy czekały na rozstrzelanie. Milczały. Dopiero od kilku lat znam tę historię w szczegółach.


Cmentarz Wolski w Warszawie. Grób rodzinny Prochenków: Bolka, jego żony Janiny, matki Marianny ze Zdanowskich i wnuczka


Cmentarz w Zbuczynie. Grób Bronisława Prochenki, ojca Bolka


Cmentarz w Radomyśli. Grób Kazimierza, brata Bolka, rozstrzelanego przez Niemców, a także jego żony Marianny, potem żony dziadka Bronka, matki Grażyny Groszkowskiej.


Grób Juliana, brata Bolka i jego żony


Grób Anny Izdebskiej, siostry Bolka, znanej jako Izabela

VIII.

Codzienność czasów wojny - jak to mało patriotyczne, jak mało ekscytujące. Jak mało wiemy na ten temat. Miłe by nam było, gdyby można było pisać nieprzerwanie o walce, oporze, niezłomności Polaków, o całej tej polityce historycznej. Tymczasem z punktu widzenia sióstr Prochenkówien dzień i noc wojenna była inna.

Pozostały trzy i ojciec. Matka nie żyła. Obie ich babcie, Franciszka i Cyryla, zmarły na początku okupacji. Dziadek, Jan Marczuk, właściciel wiatraka, też zmarł. Dziadek Józef, owdowiały, zgięty do ziemi ciężarem garbu i narastającą na nim naroślą, nie chodził do pracy do wiatraka, bo i wiatrak przez czas wojny nie pracował. Dożywał swych dni w milczącym cierpieniu. Dziewczęta pozostały same. Najstarsza, cóż pozostało innego, zaczęła być niechcianą matką dwóch pozostałych, jednocześnie prowadząc ojcu dom. Średnia pracowała jako posłaniec tylko złych wieści: pójdź powiedz, pójdź przynieś, byleby tylko szybko. Wszystkie zapamiętały szczególnie noce, bezsenne ze względu na biesiady ich ojca z Niemcami. W tamtym czasie był to z powodów wojennych okoliczności dom otwarty.

Wojenne traumy; nie sądźmy, że to tylko zagłada i nieustanny strach połączony z głodem. Akurat głód dziewczynom nie doskwierał przez żołądek. Doskwierało utracone, przerwane dzieciństwo, zarwane noce, gdy zmuszane były do przyrządzania coś do zjedzenia dla podpitych żandarmów i biegania po bimber do młyna, po nocy, po śniegu i lodzie, natychmiast i bywało że boso. Na czyje polecenie? A czym zajmują się wszystkie szynkarki, świata? A tymi były siostry trzy.

Nie uda się zrozumieć tego miejsca i tego czasu - nawet nie próbujmy. Tym akurat jest trauma, niepojmowalnym czymś. W czasie wojny dom Bronka, dziada mego, tętnił życiem. Był on i miejscem zbierania informacji wywiadowczych i miejscem ubijania transakcji z przyjeżdżającymi po prowiant Warszawiakami i Warszawiankami. Przecież wieś żywiła Warszawę.

Bronek zbyt młodo stał się wdowcem. Nie miał jeszcze 40 lat i mówiąc, czyniąc aluzję czytelną dla wszystkich, wprost - potrzeby miał. To i gościł w swym domu Warszawianki przyjeżdżające po towar. W ten oto sposób pojawił się sznureczek pań, "kochanic" Bronka, pamiętanych przez siostry z nazwiska. Nie ma żadnej potrzeby ich przypominać; raczej warto wyrazić żal, że tak mało, bodajże nic nie pisze się o czasach okupacji, wcale nie twierdzę, że skutkach.

Marianna, jak czas pokazał przeznaczenie mego dziadka, mieszkała w Radomyśli ze swym mężem Kazimierzem, bratem Bolka - komendanta "Wierzby". Była matką 3 letniego synka, pięknością z włosami koloru zleżałego zboża związanymi w gruby warkocz. Wysmukła, z nieskazitelnie prostymi nogami (taką ją pamiętałem i zapamiętałem w dniu pogrzebu mego dziadka, ostatnim dniu mego pobytu w domu Bronka), musiała robić wrażenie na wszystkich. Pochodziła z, w tamtych czasach już bardzo schłopiałej, rodziny, kiedyś dumnej szlachty. Tragedia przyszła na miesiąc przed wyzwoleniem powiatów łukowskiego i siedleckiego. Kazimierz Prochenka został niespodziewanie aresztowany w swym domu. Rewizja ujawniła skład broni. W rezultacie rozstrzelano go niezwłocznie po schwytaniu jako żołnierza AK. Doszło do tego w Gostchorzy 24 czerwca 1944 roku.

Przez lata później okoliczna ludność żyła tym wydarzeniem próbując dociec przyczyn takiego obrotu spraw. Niespodziewany nalot Niemców na dom Kazimierza stał się źródłem pogłosek o zdradzie – tak już jest, że najtrudniej przychodzi ludziom zaakceptować możliwość istnienia przypadku. Tuż po wojnie niektórzy twierdzili, że Kazimierz był żołnierzem NSZ, a wydali go członkowie innych rywalizujących z NSZ ugrupowań. Mówiono nawet, że wydali go partyzanci komunistyczni. Tak czy owak, kolejna biała plama bez możliwości wyjaśnienia sprawy.

Tak oto wojna w przypadku Prochenków od Bolka pozbawiła życia trzech jego braci: Henryka, Piotra i Kazimierza.

 Nadszedł koniec wojny i wcale nie łatwiejsze życie. Młyn powrócił do swego przeznaczenia.

IX.

Sierpień 1944 roku oznaczał dla Dziewulan wolność. Zwykle w takich miejscach tekstu piszą "upragnioną wolność". Takie cliche zawsze jednak bawi. Cóż miałoby oznaczać określenie "upragniona"?

Bolek Prochenka po zdaniu dowództwa swego ośrodka udał się "w niewiadomym kierunku". Postanowił zniknąć z oczu rozpanoszonemu NKWD. Jednak w sierpniu czy wrześniu 1944 został wraz z kolegą z AK aresztowany. Tylko na chwilę, bo w drodze do aresztu udało się mu uciec. Który to już raz potwierdził swe szczęście? Musiał się gdzieś zaszyć, by przetrwać. „Lot-Zdanowski” zaczął być pilnie poszukiwany, na tyle pilnie, że NKWD posługując się wiedzą o jego pseudonimie zaaresztowało trzech innych Zdanowskich i wywiozło ich, najpewniej do łagrów. Jeden z nich nigdy nie wrócił. Być może korzystając z pośrednictwa jednego ze swych podkomendnych, komendanta placówki „Czuryły”, został zatrudniony jako gajowy w majątku Platerów należącym do hrabiego Tadeusza Platera. W tym czasie, od września 1944 do września 1945 posługiwał się nazwiskiem jednej ze swych wojennych kenkart.

W powiecie siedleckim pozostały osierocone i rozproszone oddziały AK, grupy żołnierzy NSZ, a także korzystający z czasów braku administracji luźne grupki, bardziej band niźli żołnierzy. Zapanował wolny rynek bronią - podaż wyprzedzała popyt. Nadto objawili się natychmiast lokalni watażkowie. To oni ze względu na brak dyscypliny przejmowali kontrolę nad okolicznymi wsiami. Do dzisiaj nikt nie policzył strat ludzkich poniesionych w tym okresie, choć pamięć mieszkańców była w okresie, gdy spędzałem w Dziewulach wakacje, przepełniona opowieściami i wspomnieniami nocnych najść, wymierzania samowolnej sprawiedliwości, a także katowania i zabijania. Prochenków to jednak nie dotyczyło - nie było już w tej części rodziny młodych mężczyzn. Żyło dwóch starszych braci, pradziad Józef, pomocnik młynarza, który ze względu na chorobę i garb nie mógł już podjąć pracy w wiatraku, a także pradziad stryjeczny Bronisław I, ojciec Bolka, sam pozostający na gospodarstwie, wcale niemałym. Obydwóm nie pozostanie wiele życia. Pierwszy umrze w 1947. To jemu Bronek, młynarz, wystawi mogiłę nie mogąc go pochować w grobie jego żony (upłynęło za mało czasu od jej śmierci i zdecydowały względy sanitarne).


Grób Józefa Prochenki

Drugi umrze nieco później, o czym już pisałem. Znaczny majątek pozostały po rodzicach rodzeństwo sprzedało państwu Laskowieckim. Transakcja doszła do skutku po śmierci ostatniego dziecka Jana II Prochenki, Kazimiery. Po sprzedaży rodowej spuścizny Bolkowi Prochenkowie odwiedzali Dziewule już tylko jako goście.

Ostatni pozostały w Dziewulach Prochenka pochodzący od Jana, ojciec trzech córek, dla których koniec wojny był rzeczywistym wyzwoleniem od zajęć szynkarek, i przed którymi otworzyły się "wyzwoleńcze perspektywy", konsumował w tym czasie swą nową namiętną miłość, wdowę po swym stryjecznym bracie Kazimierzu, częściej spędzając noce u niej w domu w Radomyśli, niż w domu, który nadal prowadziła mu najstarsza córka. Gdy ogłoszono koniec wojny Bronek zaczął dodatkowo wyjeżdżać na kilka dni na Ziemie Zachodnie w poszukiwaniu urządzeń potrzebnych do uruchomienia młyna.

Wszystko zmieniło się w roku 1948, gdy Bronek wziął ślub z Marianną, stając się przy okazji ojcem przybranym jej syna Henryka, w tym czasie chłopca, który zaczął swą przygodę z nauką w szkole w Radomyśli, a którego w III klasie uczyła przez kilka miesięcy jego przybrana siostra, moja matka.

1948 rok to czas odejść dwóch starszych córek, których istnienie pod jednym dachem z macochą było od początku konfliktowe. Tym bardziej, że Marianna była już w tym czasie w ciąży, z której miał się narodzić jedyny Bronkowy syn, Jan, zgodnie z tradycją noszący imię protoplasty tych Prochenków.

Wojnę przeżył też Julek, młodszy brat Bolka. Po wyzwoleniu KL Mauthausen wrócił do Warszawy, by odnaleźć swą narzeczoną, którą ratował był w Powstaniu Warszawskim i zdać relację ze śmierci Henryka. Narzeczonej nie odnalazł. W 1954 roku ożenił się z inną rodowitą Warszawianką.


Julek Prochenka z żoną, obok Teresa Prochenka, z męża Wyrębek (zdjęcie pochodzi ze ślubu Jana, syna Bronka)

Z sióstr Bolka, młodsza, Helena, wywieziona po powstaniu do Niemiec, natknęła się tam na Polaka z Poznania, z którym stworzyła rodzinę. Osiadła i zmarła w Poznaniu.


Świadectwo szkolne siostry Bolka, Heleny dokumentujący pobyt rodzeństwa w W-wie.

Anna-Izabela pozostała w stolicy także, sprowadzając do niej swego męża. Oboje od niedawna nie żyją.


Zdjęcie ślubne Anny (Izabeli) z Prochenków Izdebskiej, siostry Bolka

 

Krzysztof Pawlak

 

 

powrót

Andrzej Boczek
boczeka@wp.pl

Copyright ©