DZIEWULE 1441
 
Osoby posiadające stare fotografie, dokumenty lub inne pamiątki związane z historią wsi Dziewule serdecznie zapraszam do współpracy - A.B.
Krzysztof Pawlak - Historia Rodziny Prochenków: Wstęp | I-III | IV-VI | VII-IX | X-XII | XIII-XV | XVI-XVIII | XIX-XX

IV.

Najbardziej pasjonujące w historiach ludzi jest spotkanie z trafem. Skorzysta z okazji, czy nie skorzysta? Przeoczy, czy nie? Podejmie ryzyko, czy też wystraszy się? W skrócie, są to historie ludzkich wyborów. To ta zagadka jest nicią przewodnią mej narracji tyczącej rodu Prochenków i Pawlaków. Nić, która ściśle owija się wokół historii XIX i XX-wiecznych Dziewul.

Nie tylko dlatego, że mój ojciec zobaczył moją matkę na prywatnej zabawie, Bóg wie tylko z jakiej okazji, w domu Boczków w Dziewulach. Ale także dlatego, że jakiś Jan Pawlak, którego filiacji z rodem z Krzeska do dziś nie mogę dociec, osiadł był w Dziewulach na stałe. Był w nich już w 1829 roku jako 40-letni mężczyzna, a jego wnuczka Rozalia, córka Jana II, urodziła się w nich w 1877 roku. Kim byli ci Pawlakowie dziewulscy?

To dlatego jest się szperaczem metrykalnym, genealogiem amatorem - kimś wyżej stojącym od genealogów zawodowych. Dlaczego? Bo nie płaci się mu za szperanie, bo to on płaci za nie!

Jesteśmy więc w roku 1934. Wuj Czesławy, samotnik spod Smolanki, obdarowuje ją swym majątkiem, za to, co od setek lat było przedmiotem transakcji - za dożywocie. Umrze 10 lat później trując się czadem.

Dziad mój w lot chwycił okazję. Tylko nie mówcie, że każdy by tak zrobił. Nie, wielu by tę szansę zaprzepaściło. Mój dziad natomiast postanowił zbudować siedzibę i mechaniczny młyn! Jego żona z pewnością była temu przychylna. Udowodniła już wcześniej, że jest gotowa podjąć ryzyko. Trudno się temu dziwić. Rodzina Prochenków mieszkała w domu krytym strzechą, bliźniaczym odpowiednikiem chaty Leopolda Próchenki, widniejącej na fotografii w dziale zabytków tej strony. Pamiętam ją dobrze. W latach 60-tych niezapomnianego wieku XX w Dziewulach wielokrotnie spędzałem wakacje. Leopold już wtedy nie żył.

Pytałem potem nieraz o Leopolda: "Powiedzcie, kim on jest dla nas?". Lecz odpowiadano mi, że on nie z naszego rodu, nieświadomie okłamując. Przecież był to krewny jak się patrzy - jego dziad Franciszek (zmarł w 1884), pierwszy Prochenka dziewulski, i dziad Józefa, pierwszego młynarza dziewulskiego, ojca mego dziada Bronka, Jan I (zmarł w Bzowie w 1880) to byli rodzeni bracia.

W czasach mego dzieciństwa chatę Leopolda zajmował jego syn Stanisław Andrzej (zmarł w Dziewulach w 1976). Niby chaty Leopolda i Wyrębków były o rzut kamieniem od siebie, ale nigdy nie wszedłem na podwórko tej pierwszej, bo był nie nasz. Jaki on nie nasz? Ale jakie były relacje między Antonim (zmarł w Dziewulach w 1900 roku), ojcem Leopolda, a Janem II, dziadem Bronka, toż to byli bracia stryjeczni, nie wiadomo. Czy psychoanalityk korzystając z dowodów metrykalnych i szczątków wspomnień zachowanych w jego i pamięci rodzinnej, rzuci na to światło?

Pozostaje jeszcze kwestia nazwiska Próchenko. Ponad wszelką wątpliwość pierwotna forma nazwiska brzmiała Prochenka, wszystkie jej odmiany były późniejsze. Odmiana Próchenko pojawiła się na początku XX wieku, nie tylko w Dziewulach. Pojawia się na akcie zgonu Leopolda i w aktach komasacyjnych z roku 1933-34. Inne odmiany, Pruchenka i Pruchenko pochodzą z parafii Pruszyńskiej gdzie zostały pierwszy raz użyte w 1818 roku, gdy pierwszy z Prochenków wywędrował z Czurył do Grubal. Ponad wszelką wątpliwość jednak wszyscy Prochenkowie, bez względu na formę nazwiska, a wywodzący się z parafii Zbuczyn, pierwotnie nazywali się Prochenka. W tej formie nazwisko to pojawia się w tejże parafii na pewno około roku 1740. Jest kwestią badań, czy nie wcześniej.Po prawej stronie piaszczystej drogi wiodącej ku Bierasce (dziś po prawej stronie ulicy Młynarskiej) leżała ziemia odziedziczona przez babkę. Dalej były już tylko zabudowania Siestrzewitowskich. Pamiętam, była tam bardzo głęboka studnia z wodą wyjątkowego smaku. Często raczyli się nią ludzie powracający z Bieraski z wiadrami pełnymi jagód czy koszami grzybów. Nad drzwiami wejściowymi do domu wisiał wizerunek herbu szlacheckiego, prawdopodobnie herb Siestrzewitowskich, Leszczyc. Dziś po tym wszystkim nie ma nawet śladu.

To na tej odziedziczonej po babce ziemi Bronek postawił dla swej rodziny dom i stworzył prawdziwie szlacheckie obejście. No i młyn. Dom i młyn murowane, podobno do czasu wybudowania szkoły w Dziewulach, jedyne murowane budynki Dziewul, nie licząc stacji kolejowej. Zaczęto wszystko budować w roku 1936, skończono w 1938 i wtedy to rodzina zamieszkała w nowym siedlisku. Sam młyn był dość dziwny, choć murowany, to pracował jako wiatrak. Poddasze młyna było przez 10 lat wiatrakiem, zanim dziadek Bronek nie zaopatrzył się w odpowiednią maszynerię. Polski silnik na ropę ze sławnej firmy Perkun przetransportował aż z Poznania, ale aż do wojny nie zdołał go zamontować - silnik przecież to nie wszystko. Lecz dzięki sprytnemu rozwiązaniu z wiatrakiem młyn rozpoczął pracę. Dopiero po wojnie, tuż po niej, dziadek, nie da się ukryć, przy pomocy szaberunku z ziem odzyskanych dowiózł resztę machin, zdemontował wiatrak i dokończył budowanie młyna. To był początek końca młyna Marczuków. Lecz to też i historia współczesna, którą mieszkańcy Dziewul pamiętają.

V.

Młyn mechaniczny Bronka nie pracował długo, gdy trzeba było zmierzyć się z wojną. Coś w rodzinie Jana, protoplasty Prochenków podworskich, było szczególnego. Najpierw Józef popierał ambicje swego jedynaka i kazał mu się kształcić, a potem młodszy jego brat Bronek czynił to samo ze swymi synami i...córkami. Zdaje się, że przykład szedł z góry. Śledzenie dokumentów wskazuje, że grono znajomych tej linii Prochenków, wzajemnie świadczących sobie i za siebie, bycie wzajem sobie kumami, obejmowało wyższy rejestr Dziewulan.

W każdym razie więcej niż sąsiedztwo łączyło Prochenków z Izdebskimi i Dziewulskimi. Jan wydał swą córkę Mariannę za Walentego Celińskiego Walendowicza, a syna za Mariannę Zdanowską. Siostra Bronka, Wanda, wyszła za mąż za Wiktora Grodzickiego. Wyraźnie nadchodziły nowe czasy. Większość tych dzieci urodziła się jeszcze w Bzowie. Tymczasem dorastało już pokolenie dzieci urodzonych w Dziewulach, z których Szczepan, zapomniany Prochenka dziewulski winien zasłużyć, jako uczestnik I Wojny Światowej i wojny polsko-bolszewickiej, na osobne wspomnienie.

Tymczasem Bolek został zmobilizowany, jego dwie siostry i dwaj bracia od pewnego czasu byli już w Warszawie, by się uczyć. Sprowadził ich najstarszy z rodzeństwa Henryk, który na 2-3 lata przed wybuchem II wojny opuścił Dziewule, by nigdy już do nich nie wrócić. Rodzeństwo mieszkało razem, najpierw przy ulicy Górnośląskiej, potem Elektoralnej. W początkowym okresie utrzymywał je Henryk, kelner w ekskluzywnej restauracji Ziemiańska. Później Anna-Izabela dorabiała jako pomoc domowa. Wraz z Julkiem i najmłodszą Heleną uczyli się. Julek na tajnych kompletach w szkole Wawelberga, Helena w oficjalnej szkole zawodowej GG w klasie dziewiarstwa (świadectwo szkolne w zbiorach autora).  Mieszkanie wynajmowali aż do samego końca, aż do Powstania Warszawskiego. Wszystkim udało się przeżyć powstanie, tylko Henryk nie doczekał końca wojny uśmiercony w jednym z kacetów. Przyjdzie o tym napisać w swoim czasie. Cała rodzina Bronka, syna Jana, nie wróciła już do Dziewul. W Dziewulach pozostał ich ojciec Bronek z żoną Marianną i siostrą Kazimierą, a także Bronek młynarz.

Przyszła wojna i od razu na jej początku Cześka odeszła do lepszego ze światów. Została skoszona serią z samolotu bombardującego Siedlce. Podobno zgubiła ją jej własna odwaga. Gdy wszyscy uciekali z bombardowanych Siedlec, ona postanowiła zrobić zakupy na zapas. Na granicy miasta, w kartoflisku, dostała postarzał serią. Gdy została odtransportowana przez szwagierkę Wandę do szpitala jeszcze żyła. To "jeszcze" trwało kilka godzin. A potem Bronek spędził kilka dni na szukaniu jej zwłok pozostałych po dwudniowych ciężkich bombardowaniach miasta. Odnalazł, odwiózł, pochował. A potem, w miesiąc potem,  umiera ze smutku matka Bronka. Kochała Cześkę. Wzajemnie po prostu się lubiły, bo to i jeden ród i jedna historia dziecka nieślubnego.

Z tą chwilą zaczyna się historia sióstr Prochenkówien. Osierocone przez matkę, zaraz potem przez babcię, zostały same z ojcem. To na zawsze wpisało się w ich życie dzieciństwem urwanym, nawet niezaczętym, jak w przypadku najmłodszej.

Najmłodsza córka Bronka i Czesławy, Barbara (z męża Chybowska). Jej pamięci, znajomościom i zbiorom fotograficznym wiele zawdzięczam. Zdjęcie robione najprawdopodobniej w 1958-59 roku. Druga z córek Bronka i Czesławy, Irena (z męża Pawlak), już po skończeniu Studium Nauczycielskiego i podjęciu pracy w ministerstwie. Zawdzięczała ją Bolkowi. Jest rok 1952-53


Najstarsza córka Bronka, Teresa (z męża Wyrębek). To był rok 1947. Próbowała wtedy wyrwać się z Dziewul i przyuczała się do zawodu krawcowej.

70-letni dziadek Józef, przygięty do ziemi garbem, powoli odchodził z tego świata walcząc na swój sposób z rakiem. Ten sam sposób oswajania się ze śmiertelną chorobą widziałęm później u Bronka, jego syna.

Gwałtownie opróżnione dzieciństwo położyło się cieniem na życiu dziewczyn, na zawsze przydając mu rysu sieroctwa. Czy Bronek był przygotowany na samotne ojcostwo? Z całą pewnością nie, jak przekonuje późniejsze jego życie.

Czy Ojczyzna zawsze musi zwyciężyć? Czy zawsze musi domagać się ofiar? Młyn w czasie wojny stał się centrum życia córek Bronka, Teresy, Ireny i Barbary, a także centrum życia dla innych. Zbiegają się w nim nici wiążące ze sobą Bronka, dziewulskich żydów i polskie podziemie.

Oto pod koniec 1939 roku odezwał się Bolek, który na rozkaz innego Dziewulanina, kapitana Bolesława Dziewulskiego, zaczął organizować sławny później obwód "Wierzba". Pewnego dnia nadeszły wici. W wyniku tego, wszyscy wnukowie Jana i wszystkie wnuczki znaleźli się w mniejszym lub większym stopniu w Organizacji, która kilka razy zmieniała swą nazwę, by w końcu stać się Armią Krajową. Uśmiechnięte twarze wnuków i wnuczek Jana ze zdjęcia wojennego nie zapowiadają jeszcze późniejszych dramatów.

VI.

Wojna dopadła Dziewulan bardzo szybko. Bolek Prochenka, dwukrotny uciekinier z niewoli niemieckiej, szybko działał. Był to człowiek czynu, nie był człowiekiem pracy. Rolnictwo nie miałoby z niego pożytku. Jak opisywała jego osobowość jego matka, gdy przez kilka tygodni mieszkała u moich rodziców tuż przed urodzeniem mej siostry, był to "leń do roboty w polu, za to pchał się tam, gdzie go być nie powinno" (Bolek organizował wtedy dożywocie dla niej w Warszawie - ojciec Bolka, Bronisław I zmarł był w marcu 1955, a jej szwagierka, ostatnie dziecko Jana II, Kazimiera, w roku 1958). Dla ciekawych, musi się numerować Bronisławów Prochenków, albowiem nie sposób dociec, dlaczego Jan II Prochenka już wspominany, w 4 lata po narodzinach Bronisława I, nadał imię kolejnemu swemu synowi, urodzonemu jeszcze w Bzowie ponownie imię Bronisław, czyli już Bronisław II - do sprawy tej wypadnie jeszcze wrócić - dziś już nie wiemy i wiedzieć nie będziemy, który z nich był chrzestnym Bronisława III, mego dziada). Charakterystyka nadzwyczaj pełna. Był to, uwzględniając proporcje, typ Achillesa, nie oracza, szlachcica, a nie chłopa. Poczynając od mitycznego „porwania” swej przyszłej żony w celu wzięcia ślubu, szalonej ucieczki po dachach domów przy ulicy Sienkiewicza w Siedlcach, gdzie miał jedną z tajnych kwater, po odbicie żony z transportu do Majdanka. Wspomnienia te jednak to raczej wpływ ułańskiej osobowości Bolka i nuty fascynacji nią, a mniej śladów wojennych dramatów, dopuszczenia do rozstrzelania swego najmłodszego brata, czy nie dopuszczenia do obcięcia włosów swej bratowej (nie będę tłumaczył co to oznaczało w czasie wojny), choć jej siostry czekał ten los. Po wojnie dźwigał to brzemię, choć zawsze pod maską sympatycznego, uśmiechniętego, przystojnego mężczyzny.

Spotkawszy się z innym Bolesławm, Dziewulskim, majorem, na jego rozkaz zaczął organizować struktury podziemne. Jako człowiekowi czynu i urodzonemu dowódcy poszło mu to nadzwyczaj gładko. Cała rodzina Prochenków wywodząca się od Jana była wkrótce w ten czy inny sposób żołnierzami AK. Gdy na wiosnę 1940 został aresztowany major Dziewulski, obśrodek "Wierzba" był już prawie zorganizowany. Jakby nie patrzeć, centralnym ogniwem tego obwodu był młyn mego dziada. A wiązało się to z radiostacją. Kto był pomysłodawcą ulokowania jej w młynie, ledwo co wybudowanego przez Bronka III, nie wiadomo, ale z pewnością musiał on wyrazić na to zgodę.

No i Bronek zdemontował części silnika, rozkręcił szczytowy wiatrak, który przejął tymczasowo funkcje młyna, i zainstalował radiostację, której antena została wmontowana w jedno ze skrzydeł wiatraka. Do końca wojny podstęp ten nie został wykryty, tym bardziej że murowany dom Bronka stał się centralą wywiadu wiejskiego, pijalnią alkoholu, swojskiego bimbru, który rozwiązywał języki wojskowej żandarmerii z posterunku w Dziewulach. Dom Bronka stał się rodzajem szynku stale uczęszczanego przez żołnierzy niemieckich, domem popijawy i wszelkiego rodzaju wypytywań, gdzie pod okiem żandarmerii stale pracowała radiostacja.

Nie jest to lipa. Już w 1940 roku Niemcy przystąpili do budowania w lesie kryńskim bazy materiałowej i paliwowej z myślą zapewne o przygotowywanej inwazji na ZSRR. Zamieszkujący Radomyśl brat Bolka, Kazimierz, który dopiero co wziął ślub, został szefem siateczki do zbierania informacji o tej bazie. Radiostacja w Dziewulach służyła za drogę informowania o tym, a także o ruchu pociągów na linii Łuków-Siedlce, przyczyniając się niewątpliwie do kilku wykolejeń.

Jak wyglądało życie rodziny Prochenków? To inna strona wojny, nie heroiczna, banalna ale i tragiczna. Większość Prochenków Bronisława I spędziła wojnę w Warszawie, jedyny pozostały z ojcem syn, Piotr, jako kilkunastoletni chłopak został zastrzelony w Dziewulach, dzieci zaś Bronka III spędziły wojnę sam na sam z czarnymi myślami. Czego dotyczyły te myśli? Jak wojna wpłynęła na Prochenków od dworu i młyna?

Krzysztof Pawlak

 

 

powrót

 

Andrzej Boczek
boczeka@wp.pl

Copyright ©