DZIEWULE 1441
 
Osoby posiadające stare fotografie, dokumenty lub inne pamiątki związane z historią wsi Dziewule serdecznie zapraszam do współpracy - A.B.

Relacje naocznych świadków wydarzeń- Feliks Krasnodębski


Feliks Krasnodębski

(…) Pociąg wiózł nas w kierunku Siedlec, a była to Niedziela Palmowa. Dzień ten był bardzo pogodny i ciepły. Wagony nasze były nagrzane słońcem i przepełnione ludźmi. W każdym wagonie było po 45 osób. Niektórzy rozbierali się do bielizny. Nie było wody, a pragnienie było duże. Szczególnie dokuczało tym, którym rodziny dostarczyli paczki i dobrze sobie pojedli. Dobrze już wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, ponieważ do każdego wagonu wstawiano piecyk do ogrzewania. Tylko nie dano do niego opału.

W tak trudnej sytuacji wielu z nas szukało sposobu ratowania się ucieczką. Było to zadanie trudne i niebezpieczne. Pociąg poruszał się bardzo wolno. Była pełnia księżyca. Przy pogodnym niebie warunki do ucieczki były trudne, bo była dobra widoczność. Pomimo tego w kilku wagonach wielu pracowało nad znalezieniem dogodnej sytuacji do ucieczki. W moim wagonie taka operacja została przeprowadzona na trasie Siedlce – Dziewule.

Wyskoczyło z wagonu 8 ludzi, lecz dla ostatniego z nich ucieczka się nie powiodła. Był nim Stanisław Litewnicki z Rudnik (ur. 1918 r.), razem ze mną zatrzymany w Sokołowie Podlaskim. Ja w czasie ucieczki spałem i zostałem obudzony przez kolegę, który powiedział: Wstawaj! Natychmiast wstałem i podszedłem do otworu, przez który uciekano, lecz w tym czasie zatrzymano pociąg i słychać było przekleństwa konwojentów. Nie było już szansy na ucieczkę. Zaraz też konwojenci odkryli otwór i cały konwój otoczył nasz wagon. Wydali rozkaz otwarcia drzwi. My zaś udawaliśmy, że wszyscy twardo śpimy. W końcu wezwali starszego wagonu, który wydał rozkaz otwarcia – zawsze czynność tę robiło dwóch ludzi ze środka wagonu.

Gdy otwarto drzwi, zaczęło się straszne piekło. Wszyscy jednogłośnie krzyczeli: Wsiech ubit, wsiech wystrelat! – słychać było daleko. Chcieli nas policzyć, ilu brakuje. Za trzema powrotami nie mogli tego dokonać, ponieważ w wagonie było ciemno i ciasno. Gdy tak liczono i bito każdego, złapany został ten który uciekał ostatni (Stanisław Litewnicki). Wpędzono go do środka pomiędzy nas i liczenie zostało przerwane. Zaczęło się niemiłosierne bicie uciekiniera. Wydawało się, że po takim skatowaniu już nie powinien żyć. Komendant dał rozkaz wyrzucenia trupa z wagonu. Dwóch ludzi wyrzuciło go z wagonu na ziemię. Okazało się, że Litewnicki jeszcze żyje. Zaczął ruszać głową i podnosić ją w górę. Komendant to zobaczył i aż zaklął ze złości. Zaczął odpinać rewolwer, a młody chłopiec w mundurze NKWD, który nie miał jeszcze 13 lat, prosił, że to on go ubije. Ten nie zgodził się i sam przyłożył broń do głowy rannego i oddał strzał, po którym Litewnicki wydał jeszcze okrzyk. Nastąpił jeszcze drugi strzał, po którym słychać było tylko głuchy jęk, a po trzecim strzale nastała cisza.

Zaraz po tym wydano rozkaz opuszczenia wagonu, z którego wszyscy wyszli. Ja natomiast przez chwilę zostałem w nim sam, ponieważ nie miałem na sobie kurtki i zacząłem jej szukać. Udało mi się ją znaleźć i jeszcze zabrałem kurtkę kolegi. Byłem przekonany, że ta kurtka nie będzie mi już potrzebna, że tu zginiemy. Wyskoczyłem z wagonu i dołączyłem do grupy, którą wpędzono do rowu przy torze kolejowym. Była tu ponad dwumetrowa skarpa – dogodne miejsce do egzekucji. Otoczeni byliśmy ze wszystkich stron i strasznie bici.

Starszym wagonu był profesor Anczykowski, który w czasie ucieczki spał i był wypędzony z wagonu tylko w bieliźnie. To oraz zabicie Litewnickiego złagodziło nasze położenie. Za karę mieliśmy nie dostać przez trzy dni jedzenia ani picia. Popędzono nas rowem wypełnionym do połowy wodą do ostatniego zapasowego wagonu. 37 ludzi musiało iść po dnie rowu. Byliśmy ze wszystkich stron otoczeni przez konwojentów. Przez ciągłe bicie zgubiłem w rowie kurtkę kolegi, która została przez idących wdeptana w błoto. Kolega cierpiał z zimna i z tego powodu dużo stracił zdrowia.

Wpędzono nas do pustego wagonu i zamknięto drzwi. Zapanowała cisza. Każdy z nas myślał o tym, że jeszcze żyje, choć cały jest skatowany i obolały. Ktoś miał w kieszeni kilka cebul, więc je podzielił. Było z nami trzech Niemców i Ukraińców. Oni także otrzymali po łupince.

W transporcie tym w kilku wagonach przeżywano podobną tragedię, niektórych zastrzelono. (…) W jednym wagonie został już wykonany otwór, ale nie zdążono nim uciec. Został wykryty przez konwój. Zaraz też wykryto tych, którzy go wykonali. Natychmiast zostali rozstrzelani Eugeniusz Żyluk z Wyroząb i Ludwik Rytel z Sewerynówki.

Po powrocie kolegów z Syberii, którzy byli świadkami tego mordu, Stefan Bazylczuk i Wacław Trzciński z Wyroząb pojechali do Dziewul w celu odszukania ich grobu. Dzięki kolejarzom, którzy wskazali to miejsce – groby odkryto, zwłoki rozpoznano i pochowano na cmentarzu.

W następnym z wagonów ucieczka również się nie powiodła. Zabici zostali Eugeniusz Jacenciuk i Nowotniak z Kupietyna. Jacenciuk w kilka dni po ślubie został aresztowany. Prócz niego aresztowano także jego braci Wacława i Stanisława, którzy szczęśliwie powrócili z Syberii.

Grobu Litewnickiego rodzina nie odnalazła. Pamiętam to miejsce. Obok toru był duży kopiec ziemi. Przy tym kopcu ustawiono nas 37 ludzi do rozstrzelania, lecz zaniechano. Po wielu latach, a było to 8 września 1999 r. pojechaliśmy z grupą kolegów do Dziewul na miejsce zbrodni.


Sybiracy w poszukiwaniu grobu kolegów w pobliżu stacji kolejowej Dziewule (przystanek kolejowy Borki Kosy). Od lewej: Stanisław Leoniak, Feliks Krasnodębski, Stanisław Oleszczuk.

Kopiec ten już zniknął. Od jednego z mieszkańców dowiedzieliśmy się, że jak robiono wykop pod kabel telefoniczny, to wykopano ludzką czaszkę. Mógł to być grób Litewnickiego.

Wkrótce nastąpił spokój i pociąg ruszył w dalszą drogę. Było już widno, jak pociąg zatrzymał się na stacji kolejowej w Międzyrzecu Podlaskim w celu pobrania wody do lokomotywy. W pociągu, w każdym wagonie ludzie mdleli z braku wody. Zewsząd było słychać okrzyki: Wody, wody, wody! Lecz tej wody nikt nie podał i podróż kontynuowano do Białej Podlaskiej i dalej do Brześcia.

W Brześciu nastąpił kilkudniowy postój. Nasz wagon był wagonem karnym. Przeprowadzane były rewizje, żeby nie było rzeczy niedozwolonych, jak igły, ołówki, noże, itp. Po dwóch dniach otrzymaliśmy jedzenie – skąpe ilości sucharów i wody po pół szklanki na osobę. Nasz wagon był bez prycz. Była tylko podłoga, na której wszyscy leżeliśmy lecząc obolałe członki.

Po kilku dniach postoju transport ruszył w dalszą drogę. Pod Baranowiczami pociąg zatrzymał się i otwarto drzwi w naszym wagonie. Ja stałem blisko drzwi. Konwojent zobaczył, że mam buty z cholewami, wydał rozkaz prędkiego zdjęcia ich i oddania. Cierpienie rosło. W dalszą drogę jechałem boso. Zaczęło mi dokuczać zimno w nogi. Za kilka dni wrzucono mi stare brezentowe buty wojskowe. Były o cztery numery mniejsze od moich.
Wagon, z którego nas wypędzono został naprawiony i wydano rozkaz powrotu do niego (…).


Relacje naocznych świadków wydarzeń pod Dziewulami 25.03.1945 r., w: Jednodniówka z okazji uroczystości odsłonięcia Pomnika poświęconego pamięci poległym i pomordowanym Polakom w latach 1939-1945, s. 45-49, Dziewule 2010.

 

powrót

Andrzej Boczek
boczeka@wp.pl

Copyright ©